Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna szedł przez osiedle, skromnie wyglądających domków rodzinnych. W ich oknach paliły się światła dzięki czemu można było zobaczyć wesołą rodzinę, która bawiła się z psem albo parę staruszków oglądających telewizję. Była to przyjemna, prawie mugolska alejka. Prawie mugolska, ponieważ jeden z domów na końcu ulicy, nie oświetlony przez uliczne latarnie, był miejscem tajnych posiedzeń Zakonu Feniksa. Było to miejsce idealne, aby organizować tego typu spotkania. Czarodziej, który zmierzał w tym kierunku trzymał w ustach papierosa, którego woń przebijała się przez płaszcz. Minął przedostatni dom. Dzieli go zaledwie kilka kroków od spotkania ludzi przez niego opuszczonych na całe pięć lat. Nie zatrzymał się jednak, stanął na przeciwko czarnej furtki, wyrzucił niedopałek i pchnął metalowe drzwiczki. Szedł słabo oświetloną dróżką i wspiął się na niewysoki podest. Zawahał się, jednak uderzyła do niego świadomość, że Ci ludzie go potrzebują. Zapukał więc odpowiednią ilość razy mówiąc przy tym hasło. Nie minęła sekunda kiedy przed jego nosem pojawiła się niska, pulchna kobieta.
-Aaron Queen, a więc to prawda! Naprawdę wróciłeś?! - kobieta chwyciła go w objęcia.
-Pani Dinnres, nie mogę oddychać - puściła go, po czym dokładnie mu się przyjrzała.
-Wyprzystojniałeś, na pewno nie mogłeś odgonić się od dziewcząt! - na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
-Oh, moje serce jest zarezerwowane tylko dla Pani - na jego twarzy pojawił się zalotny uśmiech, za co dostał łokciem w żebra, co skwitował udawanym "Ała".
-Dobra, dobra, idź czekają na ciebie - mężczyzna dał Pani Dinnires ostatni uśmiech, a następnie przeszedł do korytarza. Był ciemny i trochę ponury, a lekko zniszczona tapeta i stare zdjęcia sprawiały, że po plecach przechodziły ciarki. Kiedy stanął naprzeciwko wielkich, dębowych drzwi doszedł do niego dźwięk rozmów.
- Nadal nie jestem pewien, Albusie. Ten gówniarz nie widział nic o zachowaniu resztek powagi - na ustach Aarona pojawił się lekki uśmiech, przypominając sobie jakie piekło stwarzał w Hogwarcie i jak bardzo profesor Nagelden miał go dosyć. Otworzył drzwi i zrobił pierwszy krok.
- Ja też za panem tęskniłem - wszystkie pary oczu znajdujące się w pokoju skierowały się ku osobie stojącej przed drzwiami. Nastąpiła cisza.
-Aaron, nareszcie. Spodziewałem się ciebie dopiero jutro - Profesor Dumbledore z rozradowanym głosem podszedł do niego i przyjaźnie go objął. Zaraz po nim podszedł bardzo podobny do Aarona człowiek. Uścisnął go mocno.
-Nareszcie jesteś - szepnął.
-Ja też tęskniłem, wuju.
-No dobrze skoro jesteśmy już wszyscy - Dumbledore klasnął w dłonie. - To powinniśmy omówić plan.
-Plan możemy omówić później, teraz powinniśmy porozmawiać o Aaronie i jego roli w Zakonie - czarnoskóry mężczyzna wstał z krzesła i spojrzał na Aarona.
-Dokładnie, musimy sprawdzić, czy naprawdę jest w stanie się kontrolować. - kolejny mężczyzna, tym razem był wysoki i o wiele młodszy.
-Przepraszam, nie bardzo rozumiem, kontrolować? Ja miałem tylko...
-No dobrze, zmiana planów, może na dzisiaj wystarczy, a teraz chciałbym porozmawiać sam na sam z Aaronem - Dumbledore przerwał mu, zanim ten skończył zdanie. Profesor był lekko zdenerwowany, co zdarzało się okazjonalnie rzadko. Kilka osób próbowało protestować, inni podważali decyzje Albusa, jednak po kilku jego wymijających słowach wyszli. W drodze do wyjścia, niektórzy się zatrzymali, aby wymienić uściski dłoni z nowo przybyłym, w tym dawni przyjaciele z Hogwartu. Kiedy drzwi zamknęły się z lekkim trzaskiem w pomieszczeniu została dwójka potężnych czarodziei, z czego jeden czuł nóż w plecach.
Czarnowłosa kobieta żegnała się z swoimi przyjaciółmi czekając aż hol opustoszeje, kiedy usłyszała dźwięk zamykanych drzwi i zobaczyła ostatnie znikające postacie na zewnątrz, wróciła na korytarz i używając kilku zaklęć kamuflujących ustawiła się pod drzwiami, aby podsłuchać trwającą tam rozmowę.
-Dumbledore, nie tak się umawialiśmy! - usłyszała podniesiony głos.
-Aaron, musisz zrozumieć, że to był jedyny skuteczny sposób, aby Cię tu sprowadzić - głos profesora, był jak zwykle opanowany.
-Do jasnej cholery, doskonale wiesz, że nie mogę tu zostać!
-Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale czy nie uważasz, że to jest wyjątkowa sytuacja,w której możesz nam pomóc?
-Przecież rozmawialiśmy o tym. Miałem oddać Ci połowę mojej mocy, abyś był na tyle silny żeby to zakończyć. Czemu nie możemy tego zrobić?! - przełknęła ślinę. Jego głos przyprawiał o dreszcze.
-Moc, którą dysponujesz, jest za silna, nawet jak na mnie - nastąpiła cisza. Po czym rozległy się kroki, jakby ktoś nerwowo chodził w kółko.
-Od początku wiedziałeś, że to się nie uda, prawda? Od początku miałeś taki plan. Ściągnąć mnie tu i wykorzystać moją moc, prawda? - kolejny raz głucha cisza.
-Co ja mam teraz zrobić, przecież nie mogę zostawić Felice samej, ona nie ma o niczym pojęcia!
-Aaron ona też powinna nam pomóc. Szczególnie z jej zdolnościami.
-Skąd wiesz o jej zdolnościach? - Ponownie uniósł głos.
-Teraz każdy o niej wie, z tym co potrafi długo się nie ukryje. Aaron, zrozum możecie nam pomóc, a gdy tylko to wszystko się skończy wrócicie do Nowego Orleanu. Aaron, błagam Cię - w głosie starszego czarodzieja była wyraźna desperacja.
-To nie jest takie proste, to jest zbyt dla niej niebezpieczne. Nie mogę tak ryzykować.
-Doskonale wiesz, że jeśli jej nie powiesz, sama się wszystkiego dowie.
-Wiem, po prostu myślałem, że zdołam ją zatrzymać od tego wszystkiego, że ją ochronię.
-Rozumiem - nastąpiła chwila ciszy. - Jeśli chcesz, możesz zostać tu na kilka dni po czym zadecydujesz. Czy zostaniesz, czy nie.
Kolejny raz nastąpiła cisza, tym razem była nerwowa i ciężka.
-Dobra, ale tylko na kilka dni - rozległy się kroki, które ucichły tuż przy drzwiach.
-Dziękuję Ci Aaron - głos Dumbledora.
-Jeszcze nic nie zrobiłem - jego głos był pozbawiony rozbawienia do którego przywykła. Otworzyły się drzwi, a z nich wyszedł profesor z lekkim uśmiechem na twarzy. Co zdarzało się coraz rzadziej, zważając na trwającą na zewnątrz wojnę. Staruszek wyszedł z domu, zostawiając mężczyznę w środku pomieszczenia. Kobieta stojąca wcześniej pod drzwiami, teraz układała w głowie plan, jak wejść do pokoju bez wzbudzania podejrzeń Aarona. Kiedy jednak żaden normalny pomysł nie mógł do niej dotrzeć, postanowiła improwizować. Pozbyła się zaklęć maskujących i nacisnęła klamkę. Przechyliła drzwi i weszła do ciemnego pokoju, w którym była jeszcze chwilę temu. Aaron siedział na ciemnozielonym fotelu przy kominku, obie ręce opierał na kolanach, podtrzymując głowę. Był jeszcze przystojniejszy niż w Hogwarcie, miał lekki zarost, ściął włosy, a jego mięśnie zrobiły się większe. Na jego czole pojawiła się mała zmarszczka, która oznaczała jego głębokie zamyślenia. Weszła do pokoju nie robiąc przy tym hałasu, dzięki czemu jej nie zauważył. Niestety, jak to w starych i zaniedbanych domach bywa, podłoga była wadliwa i w momencie kiedy Bianca chciała zrobić krok do przodu, podłoga nieprzyjemnie zaskrzypiała. Jego głowa machinalnie odwróciła się w jej stronę, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, był obojętny.
Nic nie powiedział, ponownie spojrzał na kominek, młoda kobieta aż się zagotowała. Nie mogła uwierzyć, że po tylu latach nic do niej nie powiedział, jakby ten cały czas w Hogwarcie, nic dla niego nie znaczył. Na jej twarzy pojawiły się niezdrowe, czerwone plamy, a ręce ścisnęły się w drobne piąstki.
-Oh, naprawdę? - spytała bardziej opryskliwie, niż zamierzała. Aaron odwrócił się do niej i spojrzał zdezorientowany wzrokiem.
- Po tych pięciu latach przez, które ja przechodziłam istne piekło, ty nie masz zamiaru się do mnie odezwać?! - słowa wyparowały z niej, zanim zdążyła dokładnie je przemyśleć. Mężczyzna wziął głęboki oddech i nie wstając z fotela spojrzał jej prosto w oczy.
-Przepraszam - tylko tyle wydostało się z jego ust.
-Tylko tyle? Do jasnej cholery, Aaron!
-Co mam Ci niby powiedzieć, co? Co tak, naprawdę chcesz usłyszeć? - wstał z fotela, podchodząc bliżej do Bianki, która pod wpływem jego gwałtownego ruchu przełknęła ślinę.
-Gdzie byłeś? Czemu nie pisałeś? Czemu uciekłeś bez pożegnania? - ostatnie pytanie dodała szeptem tępo wpatrując się w jego ciemne oczy, które na przestrzeni tych lat ani trochę się nie zmieniły. Zacisnął zęby zastanawiając się czy powinien jej powiedzieć.
-Doskonale wiesz, czemu uciekłem - tylko tyle zdołał jej powiedzieć.
-Więc czemu nie pisałeś?
-Nie potrafiłem, nie chciałem, nie wiem Bianca - chciał ponownie odwrócić się w stronę kominka, kiedy jej ręka pewnie złapała jego. Opuszki jej palców wyczuły zimną powierzchnię na jego dłoni, w duchu modliła się, żeby to nie było to o czym myślała. Spojrzała na jego dłoń... Tego najbardziej się obawiała, na jego palcu widniała złota obrączka. Poczuła jak zapada się w środku, nie mogła uwierzyć w swoją własną naiwność. Okazała się idiotką, która łudziła się, że po tak długim okresie czasu znowu będą razem. Odsunęła się od niego jak oparzona. On pozostał nie wzruszony, pozostał w tym samym miejscu uważnie obserwując jej reakcję.
-Bianca, tak naprawdę, czego się spodziewałaś, że wrócę i wszystko będzie tak jak dawniej? Proszę Cię - jego głos był spokojny, może nawet trochę współczujący. Rzucił na nią ostatnie spojrzenie po czym opuścił pokój. Cała siła, którą dysponowała przez całą wojnę w jednej chwili wyparowała z jej organizmu.
Młoda kobieta, siedziała przed kawiarnią patrząc jak kolejna grupa turystów z zachwytem podziwia starą dzielnicę Nowego Orleanu. W duchu cieszyła się, że to prawdopodobnie ostatnia grupa zwiedzających w tegoroczne wakacje. Czuła jak przyjemne promienie słońca padają na jej odkryte nogi. Upiła łyk swojej zielonej herbaty z dezaprobatą patrząc na zwiedzającego, który z umiłowaniem robił zdjęcia praktycznie każdego możliwego fragmentu uliczki. Oparła się łokciami o mały stolik i przez okulary zaczęła wypatrywać swojej przyjaciółki, której jak na złość nie potrafiła znaleźć. Poprawiła swój czarny kapelusz, który zdążył się już osunąć z czarnych loków kobiety i kolejny raz upiła swojej herbaty. Filiżanka zaczęła się stopniowo opróżniać, a cierpliwość kobiety dobiegała końca. Minęło kolejne 30 minut, kiedy zadecydowała, że nie będzie dłużej czekać. Chwyciła swoją torebkę. Podłożyła odpowiednią ilość banknotów pod filiżankę i wstała z krzesła. Już miała przechodzić przez ulicę, gdy usłyszała znajomy głos.
-Felice! - ktoś krzyknął. Odwróciła głowę w stronę dochodzącego głosu i zobaczyła zdyszaną rudowłosą kobietę. Na twarzy Felice pojawił się grymas skrzyżowany z uśmiechem.
- Przepraszam - wysapała kobieta. Jej włosy przypominały siano, które teraz próbowała okiełznać. Na jej policzkach pojawiły się różowe rumieńce spowodowane biegiem.
-Przepraszam, że się spóźniłam, ale musiałam coś odebrać - Felice widząc jak jej przyjaciółka stara się zapanować nad swoim wyglądem, nie mogła się powstrzymać przed uśmiechem. Wzięła rudowłosą w objęcia.
-Dobra, niech Ci będzie. Co chciałaś mi powiedzieć, przez telefon byłaś... dziwna.
-Może pójdziemy do kawiarni? Nie chcę ci tego mówić na ulicy - ostatnie zdanie wyraźnie zaakcentowała.
-Bonnie, ja już byłam. Może pójdziemy coś zjeść? - Bonnie przytaknęła, biorąc ciemnowłosą w stronę restauracji po drugiej stronie ulicy.
Usiadły przy ładnym dębowym stole dokładnie przed oknem. W budynku rozprzestrzeniał się wyraźny zapach ziół i kawy, który przyjemnie docierał do klientów.
-Więc? - zapytała Felice.
-Co? - odpowiedziała zdezorientowana Bonnie.
-Bonnie, ja naprawdę rozumiem, że ten barman jest przystojny, ale skup się.
-Oh przestań. Więc, mam dla ciebie niespodziankę...
-No co to za niespodzianka? - Rudowłosa schyliła sie po torbkę i wyjęła czarno-białe zdjęcie i wręczyła je Felice.
-Niespodzianka! Będziesz ciocią! - Felice spojrzała na zdjęcia, a potem na przyszłą mamę. Jednak zamiast skakać z radości, schowała głowę w ręce i jęknęła.
-No cóż, nie takiej reakcji się spodziewałam - Bonnie była wyraźnie poirytowana.
-Co? Nie! Ja po prostu... To świetnie, że jesteś w ciąży - przytuliła swoją przyjaciółkę.
-Tylko że, ty i Kilian jesteście tacy szczęśliwi i teraz będziecie mieć dziecko... -westchnęła - tymczasem ja i Aaron ... - ponownie westchnęła - nie, nie rozmawiamy o mnie, to ty jesteś w ciąży! Jak nazwiesz dziecko? Chłopczyk, czy dziewczynka?
-Nie zmieniaj tematu, tylko powiedz mi o co chodzi.
-O nic. Po prostu, od kilku miesięcy Aaron dostaje jakieś listy, wiesz - rozejrzała się po pomieszczeniu - z Londynu, a kiedy się o nie pytam unika tematu jak ognia.
-A próbowałaś je znaleźć?
-Tak, schował. Jak zwykle - westchnęła. -wiesz, ja naprawdę się staram, robię wszystko co mogę, aby to jakoś utrzymać, a on... Oh, Bonnie, co ja mam zrobić?- rudowłosa objęła swoją przyjaciółkę. Nie bardzo wiedziała co zrobić, a tym bardziej co powiedzieć. Nigdy nie była w takiej sytuacji, ale z całego serca chciała pomóc Felice.
Dom stanął w płomieniach. Czwarty tego wieczoru. Ogień sprawnie pokonywał kolejne meble i ściany. Był bezwzględny jak sam podpalacz.
-Czyż to nie wspaniały widok Nagini?- wychrypiał chudy czarodziej. Jego białe palce muskały powierzchnię węża. Był z siebie zadowolony. Czerpał z tego pożaru chorą przyjemność. Odwrócił się od byłego domu Paviliatich i zaczął iść wzdłuż drogi. Na twarzy mężczyzny, jeśli jeszcze można go tak określić, malował się uśmiech sadysty, tak charakterystyczny w obliczu trwającej wojny.
Witam? Jak zawsze nie mam zielonego pojęcia co powinnam Wam przekazać. Ostatni post, a zarazem pierwszy tutaj, pojawił się w styczniu, teraz mamy połowę lipca, a to oznacza powód do wstydu dla mnie. I tak też jest, jest mi z tym źle, bo nie pisałam, bo zapomniałam. Dopiero moja przyjaciółka sprawiła, że tu wróciłam. Za co jej dziękuję. Od tego momentu będę publikowała systematycznie, ponieważ mam rozdziały napisane do przodu, będą się pojawiać w środy każdego tygodnia. To chyba tyle, teraz mam nadzieję, że będziecie w miarę łagodni i podzielicie się tym co siedzi Wam w głowach!